Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Kwiecień 2014

Po książkach

„Wielu ogląda, mało kto kupuje” – podsumowuje madrycką Noc Książek jeden ze sprzedawców. Czy ludzi naprawdę nie stać już na książki? Czy nie mogą wysupłać kilkudziesięciu euro na parę woluminów? A w Polsce choćby jakichś 150 zł? Jak to jest, że sprzedaż książek spada, ale nietanie przecież lokale gastronomiczne prosperują? W Warszawie za cenę książki można dostać jakieś dwie kawy i ciastko w jednej z sieciówek. Albo trzy piwa w modnym lokalu. Czy chodzi tylko o modę, a raczej brak mody na czytanie? Patrzę właśnie na mój prywatny zbiór około 700 woluminów (nie liczę tych, co zostały w domu rodzinnym) w kontekście przeprowadzki i doznaję nagłej iluminacji. W świecie, który wymusza mobilność nie ma miejsca na trzymanie obfitych księgozbiorów. W ciasnych mieszkaniach na kredyt na 30 lat, gdzie czasem nie mieści się dziecko, nie ma miejsca na bibliotekę. Społeczeństwa niepewne jutra nie będą gromadzić książek. Tak, wiem, że są e-booki, które docelowo pewnie zniwelują te problemy. Ale e-book to książka innego rodzaju, książka, którą nie można się podzielić, która nie kreuje przestrzeni społecznej. Książka zależna od jakichś serwerów Bóg wie gdzie, od dostaw energii i niezawodności sprzętu. Niepewność więc pozostaje. Czy społeczeństwo, które utraciło wiarę w postęp może jeszcze spokojnie oddawać się lekturze?

Read Full Post »

Sny podróżne

Śniło mi się, że byłam nieprzygotowana do podróży. Najpierw na podjeździe pod domem czekał na mnie polski bus, a ja miotałam się po pokojach, zbierając pospiesznie wszystkie rzeczy, które uznałam za potrzebne. Taki mały plecak? – zapytał ktoś z widzów. Gdzie ja właściwie jadę? Na koniec zgubiłam numer rezerwacji. Potem jechałam tramwajem przez Polskę do Gdańska. Stamtąd miałam tani samolot do Anglii, gdzie miałam wsiąść na statek do Ameryki. Będąc już w Anglii, szukałam w internecie (co ciekawe, jakby zainstalowanym w folderze reklamowym formatu A4) informacji o moim rejsie. Nie mogłam znaleźć stron, a kiedy je znalazłam, nie chciały się załadować. Okazało się, że zapomniałam biletów, które kupiłam wcześniej i które mi przesłano. Został w Warszawie, w niebieskim pudełku na ważne rzeczy. A potem była wreszcie podróż w grupie młodych hałaśliwych ludzi. Bałam się opuścić środek transportu (nie wiem, jaki), żeby nie odjechał beze mnie i nie zostawił w środku niczego.

Read Full Post »

Marquez

Gdy uczestnicy transmitowanej w telewizji drogi krzyżowej w Koloseum modlą się o pokój, pracę, zniwelowanie nierówności, myślę, że okropieństwa tego świata łagodzi tylko religia i literatura. Ja wybieram realizm magiczny, bibliotekę Borgesa, melancholię Onettiego, emocje Donoso i senną plątaninę Fuentesa. Już nie pamiętam, co było pierwsze: „Gra w klasy” czy „Sto lat samotności” – zresztą nieważne, to były te późnowiosenne/wczesnoletnie miesiące, gdy masz lat naście lub dzieścia i wiesz, że masz wchodzić właśnie w świat, a on wydaje ci się zamknięty, niedostępny i wtedy sięgasz po literaturę latynoamerykańską i masz w ręku ten odległy świat i już nie jest ważne, że może nigdy go nie doświadczysz inaczej. W lutym w parku Joana Miro w Barcelonie minęłam się ze staruszkiem z książką Carpentiera pod pachą i wchodząc między tamtejsze palmy przez chwilę poczułam się, jakbym wreszcie dotarła do tego ściganego niekonsekwentnie świata moich lektur. Przez moment świat znowu był cały mój.

Read Full Post »

Czwartek

Pani komisarz skarbowy jest miła i uśmiechnięta, ubrana z kiczowatą, lecz przykuwającą oko elegancją. Traktuje mnie nieco protekcjonalnie, ale przełykam to bezboleśnie, nawet mnie to uspokaja, w końcu to ona jest w tej chwili władzą, przed którą muszę kornie stać (siedzieć) i czekać na werdykt. Werdykt jest łagodny, przekazany uprzejmie i z dużą chęcią pomocy („To może wydrukuję pani formularze za 2011, bo pewnie pani nie ma. Czy w dwóch egzemplarzach?”). Gdy wychodzi do drugiego pomieszczenia po wydruki, zauważam, że pod biurkiem trzyma paczkę ukraińskich papierosów.

Przed świętami w lokalnej cukierni zabrakło ptysiów. Skusiłam się na bananowy song.

Nasz zabytkowy kościół tradycyjnie zamknięty na cztery spusty w ciągu dnia. Można wejść tylko do przedsionka i popatrzeć przez kraty na złocone ołtarze. W liście do parafian ksiądz proboszcz napisał: „Z przykrością informuję, że na renowację złożyło się niewiele rodzin”.

Read Full Post »

Amerykańska reporterka Barbara Demick napisała dobrą książkę o zapomnianej już nieco wojnie w Bośni. Jej reportaż pokazuje życie w oblężonym Sarajewie, ze wszystkimi wzlotami i upadkami ducha, siłą i słabością trzymanych w okrążonym mieście mieszkańców. Codzienne problemy zlewają się z ciągle obecną śmiercią. Bohaterowie reportażu żyją non-stop na krawędzi, a jednak trwają, starając się zachować pozory normalności. Może właśnie to ostatnie jest przerażające. Ile wysiłku Sarajewianie wkładają w zachowanie poczucia własnej godności i człowieczeństwa. Jak mocno, mimo wszystko, trzymają się tego, co było. Podczas ponad trzyletniego oblężenia, pisze Demick, w Sarajewie nadal wierzono w możliwość pokojowego współżycia wyznań i narodów, wręcz starano się nie okazywać niechęci do wroga. Dopiero postanowienia pokojowe z Dayton, dzielące kraj podług podziałów etnicznych, zburzyły resztki tej internacjonalistycznej idylli.

Czy faktycznie tak było? Czy ostrzeliwani codziennie Sarajewianie rzeczywiście sądzili, że po wojnie będą mogli spokojnie zamieszkać obok swoich dotychczasowych oprawców? Myślę, że raczej przestali wyobrażać sobie przyszłość, skupili się na wyidealizowanym obrazie przyjaznego, zamożnego miasta, którego mieszkańcy ubierali się na włoskich wyprzedażach i nie będąc zelotami żadnej religii, z chęcią odwiedzali świątynie wszelkich wyznań z okazji głównych świąt. Czy to wyobrażenie ma jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości? Czy powstało raczej w reakcji na okropieństwa etnicznej wojny?

Faktem jest, że Sarajewo jako miasto-konglomerat różnych kultur, poddane różnym wpływom, było przez lata miejscem, gdzie przybywali ludzie z całej Jugosławii (a wcześniej także z różnych części Imperium Habsburgów czy Państwa Ottomanów), gdzie zawierano mieszane małżeństwa i współżyto w miarę zgodnie, o ile nie wtrąciły się w to siły zewnętrzne. W Sarajewie panuje jakiś taki społeczny mikroklimat, który sprawia, że czujesz się tam jak u siebie, wszystko, co nowe, jest po prostu nowe, w żaden sposób obce. Nawet wieczorny śpiew muezinów był dla mojego ucha tak naturalny jak bicie dzwonów w Krakowie. Wydawało mi się, że nie ma nic naturalniejszego niż wyjście z tureckiego bazaru na elegancką, jakby wiedeńską ulicę. A parujące o poranku wzgórza sprawiały, że miałam poczucie, że jestem w najwłaściwszym miejscu na świecie.

Stęskniłam się za Sarajewem, pora znów je odwiedzić. Po tych wszystkich lekturach, jakie pochłonęłam podczas 7 lat od mojej ostatniej tam wizyty, pozostały mi głównie pytania. Odpowiedzi nie ma w książkach, są być może tam na miejscu, w ludziach i miejscach. Reportaż Demick nakreśla drogę do nich, dzięki przedstawieniu postaci i wydarzeń, drogę do samodzielnego ich poszukiwania.

Read Full Post »

Sielsko

Sobotnie popołudnie. Słońce i porywy wiatru. Leżaki i piwo. Wszędzie przemykają rowerzyści, rolkarze i psy, mnóstwo psów. Dwa razy przejeżdża na sygnale straż pożarna, pędząc gdzieś dalej. Czytam „Prześnioną rewolucję” Ledera. Po drugiej stronie kanałku niebieski samochód na moich oczach wbija się w tył zaparkowanego czerwonego samochodu. Drugie piwo i kiełbaska. Przyjeżdżają policjanci. Kaczki ścigają się po wodzie. Trzecie piwo. Dociera laweta. Słońce sięga już koron drzew, wiatr znowu się wzmaga. Pora do domu.

Read Full Post »

Prima

Od rana lawiruję wśród raf fałszywych wiadomości. W ogóle mnie to nie bawi, zgadywanie, co jest prawdą, co naciąganiem rzeczywistości. Nie rozumiem, po co wzmagać w sobie wątpliwości, po co ćwiczyć się w podejrzliwości. Mamy to przecież na co dzień w dawkach, które przynajmniej mi wystarczają. Tęsknię za prostym, jasnym światem, którego nie ma i nigdy nie było.

Od tygodni dręczą mnie lęki i mroczne myśli, najgorsze, że się zwykle potem materializują. Ale zmaterializowane nie są już takie straszne. Parę promieni słońca, łyk wina i mogę iść dalej, torować sobie drogę, dopóki jeszcze są siły. Rozmawiałam niedawno o poczuciu bezsensu, potem pomyślałam, że dobrze dzielić się tym, co nas dręczy, nie bać się otworzyć czasami. Dobrze wysłuchać cudzych lęków, znika wtedy poczucie samotności. Choćby tylko na chwilę.

Ostatnio dużo przyjemności zapewnia mi warszawska biblioteka Instytutu Goethego. Myślę, że to była dobra decyzja nauczyć się niemieckiego.

Read Full Post »