Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Październik 2014

Ostatni dzień października. Ciemny i wilgotny poranek. Na dachu naprzeciwko robotnik leniwie rozwija świeżą papę. Przygotowania do zimy. Robię sobie słabą kawę, bo dziś bilans trzydziestopięciolatka. Wieczorem, gdy już będę po „Sporze fakultetów” i najświeższym laureacie Nagrody Planeta, podziadujemy sobie w babskim gronie.

Read Full Post »

Jesień

Najbardziej nabrzmiała pora roku. Po paru tygodniach wizyt, meczów, chrzcin, urodzin, koncertów, spotkań, początków i zapowiedzi końca, chaotycznych podróży przez miasto, morza alkoholu i kar bibliotecznych, nadszedł dzień zakokonowania. Wreszcie pakuję letnie sukienki do pudełka, niech czekają na ponowne narodziny świata.

Read Full Post »

Nobel

„Nigdy nie napisał książki dłuższej niż 200 stron. Czy powieściopisarz Patrick Modiano zasłużył na Nobla?” – pyta portal wyborcza.pl. „Jeszcze w czwartek rano książki Patricka Modiano można było kupić w internecie za kilka złotych” – dodaje w innym artykule. Nieznany, nieczytany, niedoceniany, nienotowany na listach bestsellerów ani w rubrykach towarzyskich, nieanalizowany w tygodnikach, niezapraszany na festiwale i obchody (mówię oczywiście o Polsce). Wydaje się, że otwiera tu się morze możliwości, ale ja odczuwam głównie przepaść. Nie znam francuskiego, mimo licznych prób zmierzenia się z tym językiem, brakuje mi chyba zdolności i samozaparcia, by nauczyć się go na tyle, by czytać książki. Literatura francuska pozostanie dla mnie terra incognita. Ale przecież nie tylko ona. Literatury wszystkich języków, których nie znam, pozostaną dla mnie terra incognita. Ale przecież nawet z autorów piszących po hiszpańsku i po niemiecku, których czytam namiętnie, z każdym rokiem więcej, poznaję tylko wycinek. Bezmiar zadrukowanych kartek we wszechświecie – radość i trwoga. Może coś wartościowego ominęłam, nie zauważyłam, bo okładka była niezachęcająca, rozmiar nieznaczny, wydanie broszurowe, szybko zniknęło z księgarni, nikt nie napisał kilku ciepłych słów ani w prasie, ani w internecie. Ilu jeszcze przyszłych noblistów leży w koszykach z nadrukiem „tania książka” w zagraconych antykwariatach? Ile dzieł nie przeczytamy, bo nie zainteresują się nim polscy wydawcy? A jednocześnie księgarnie pełne są przysłowiowych Greyów i wynurzeń różnych celebrytek.

Ostatnio zwierzyłam się G. z pomysłu poprowadzenia dodatkowego bloga o książkach, jakie czytam. Potem gadaliśmy, jak zwykle, o piłce nożnej. „Wiesz – mówi on – powinnaś założyć bloga o futbolu. To by było coś, nie ma u nas takiego bloga, który prowadziłaby kobieta i to jeszcze tak obeznana”. Odparłam, że musiałabym wtedy oglądać zdecydowanie więcej meczów, a na to szkoda mi czasu, bo wolę czytać książki.

Read Full Post »

Czwartkowe wieczory

W Muzeum Narodowym można się nabawić paranoi. Strażniczki sal odziane w granatowe mundurogarsonki nie spuszczają cię z oka. Wchodzisz do sali, w której na pozór nikogo nie ma. Nagle, jak w grze komputerowej, z ustawionego w kącie, niewidocznego na pierwszy rzut oka krzesła podnosi się ona. Mierzy cię wzrokiem. Dziwna sytuacja – jestem raczej dobrze wychowana, nauczono mnie, że gdy się wchodzi do pomieszczenia, gdzie ktoś już jest, trzeba powiedzieć dzień dobry. Dzień dobry w muzealnych salach brzmi jednak nienaturalnie, więc w każdym przejściu między pomieszczeniami tłumię ten wyuczony odruch. Podłoga skrzypi, obcasy stukają. Każdy mój krok odbija się echem między obrazami. Ale to nie wszystko. Każde kilka stuknięć i skrzypnięć wywołanych przez mnie znajduje swoje echo w skrzypnięciach i stuknięciach strażniczki. Śledzi mnie, myślę, podejrzewa o złe zamiary, wyczekuje na zamach na polską kulturę, który bohatersko udaremni i dostanie uścisk dłoni pani minister oraz nagrodę pieniężną w postaci bonów do tesco. Napinam się, usztywniam postawę, zastanawiam się, czy przypadkiem, gdy tak stoję przed jednym obrazem, nie przybieram niekorzystnej postawy, nie dostaję wypiętego brzucha lub garba, co nie służy mojemu publicznemu wizerunkowi. Więc wolę iść powoli dalej. Cień skrzypi i stuka za mną. Zaraz! – moje myśli dawno już odpłynęły od Chełmońskich i Malczewskich – strażniczka widzi przecież, że nie poświęcam dziełom sztuki należytej uwagi, że tylko prześlizguję się po nich wzrokiem, nie podchodzę nawet bliżej – bo to dodatkowe stuknięcia i skrzypnięcia – by przeczytać drobniutkie podpisy ogłaszające wszem i wobec, któż autorem, jaki tytuł i technika, rok wydania, pardon namalowania, etc. Widzi mnie i ocenia – garbata, pokraczna, cera nieświeża (światło mi też nie służy) i w ogóle nie ma pietyzmu dla sztuki, robi to nie z miłości dla malarstwa polskiego i obcego, portretów książąt i hrabin, lecz dla pozoru, że taka kulturalna,  po to, by pochwalić się na facebooku taka i owaka była w Muzeum Narodowym i dostać setki lajków, by napisać notkę na blogu z recenzją wystawy, recenzją wystawy!, nawet nie przeczytała tekstu wprowadzającego przy wejściu, bo idzie w ogóle od tyłu i teksty wprowadzające znajdują się zawsze za jej plecami. Idę dalej, pomijam teksty wprowadzające, podłoga skrzypi, buty stukają, a za mną cień stukający i skrzypiący. Dobrze, że jest światło. Ile jeszcze tych sal i obrazów? Czy warto wchodzić do tej małej po lewej, narażać się na skrzypnięcia i ocenę kolejnej strażniczki? Może tam z boku siedzi jakaś wredniejsza, może nawet chrząknie znacząco, mrożąc mi krew w żyłach. Nic nie zapamiętam z tych obrazów i tekstów wprowadzających. Zgubiłam się zresztą, z galerii malarstwa polskiego przeszłam niespodziewanie do galerii portretu dworskiego i narasta we mnie bunt, bo nie lubię tego hiperpoprawnego malarstwa XVIII i XIX wieku, tych portretów spasionych dam i naiwnych pejzażyków, nie znoszę impresjonizmu, nie rusza mnie Malczewski. W galerii sztuki średniowiecznej było ładniej, ciekawiej. Obstawa bardziej dyskretna, chowała się za wielkimi ołtarzami, a podłoga z kafli nie skrzypiała. Światło też jakieś takie bardziej ludzkie i piękne rzeczy tam pokazują. Legenda św. Jadwigi Śląskiej w obrazkach, kolejne Katarzyny Aleksandryjskie i Barbary z wieżyczką. Jan Chrzciciel pokazuje palcem na trzymanego w drugiej ręce baranka niczym piłkarze na facebookowych zdjęciach pokazują na siebie nawzajem. Nawet głowę tak delikatnie przechylił i minę stosowną zrobił. Na wystawie masońskiej też jakoś tak przytulniej, wkomponowali w nią dźwięki, a ludzie ośmielali się nawet półgłosem rozmawiać i nikt nie zabił ich wzrokiem. Chodźmy do tych mumii, dyryguje wreszcie Ryjek. Wieczór ze sztuką zamykamy solidną porcją lodów. Należy nam się.

Read Full Post »