Tegoroczna wiosna rozpoczęła się od serii znaków na niebie. Zorza polarna, zaćmienie słońca, poranny śnieg zaraz po ciepłym wieczorze. Policzyłam, że to moja trzynasta żoliborska wiosna. Dzięki wypożyczonemu psu mam okazję trzy razy dziennie przyglądać się uważnie jej postępom. No więc, forsycje za chwilę wybuchną. Pąki liści są już praktycznie na każdym drzewie i krzaku. Może poza zawsze upartą lipą za moim oknem. Na pl. Lelewela wylegli sportowcy oraz młodzież szkolna grupująca się wieczorami na ławkach.
Od kilku tygodni w mieście można spotkać młodych ludzi zza wschodniej granicy. Podchodzą i łamaną polszczyzną z wplecionymi rosyjskobrzmiącymi słowami pytają o trasy autobusów i tramwajów jadących do odległych dzielnic. Wyciągają zabazgrane długopisem kartki, porównują odpowiedź z notatkami, chcą mieć pewność. Uczą się miasta – nie jak turyści, lecz jak nowi przybysze, kursujący przez centrum po wszystkich obrzeżach w poszukiwaniu pracy, taniego lokum, urzędu. Są skupieni, lekko napięci, ale uśmiechają się naturalnie, bez przymusu. Czy ich obecność to pierwszy zwiastun nadchodzącej apokalipsy? Nowej wędrówki ludów i idei?