Popatrzcie, jak umierają muchy. Chodzą niemrawo po szybach i firankach, a kiedy ich dotkniesz, spadają na podłogę i tkwią tam, czasami jeszcze pobrzękując skrzydełkami. Ale już bez tego wigoru, który charakteryzował je latem. Leżą tam aż ktoś litościwy je rozdepcze. (Śniło mi się zwierzę z wielką otwartą raną przez pół ciała, które mimo to jeszcze się ruszało, żyło i boleśnie milczało).
Koty przechodzą na tryb zimowy. Nie znikają już na cały dzień w ogrodzie, chętnie polegują w domu, domagają się więcej jedzenia. Przypomniały sobie, że istnieje drapak oraz różne ciepłe zakamarki. Zaprzyjaźniona 9-latka chce napisać książkę o tym, jak kotowate przejmują władzę nad światem. Gdy analizujemy poszczególne fragmenty fabuły, pytam ją, co się stanie z ludźmi w tej historii. Staną się gatunkiem wymarłym – brzmi odpowiedź – i będą pokazywani w muzeach z puszką coca-coli przed telewizorem. Nie ma innego wyjścia, myślę sobie, nie ma innego wyjścia.
W pierwszej połowie roku odbyłam podróż Warszawa-Bilbao-Warszawa, natchniona książką „Bilbao-New York-Bilbao”. Jutro znowu lotnisko. Kilka godzin w podróży (mały krok w skali wszechświata), a jaka wielka zmiana (duży krok w historii mojego życia).