We śnie zostawiłam przebywające pod moją opieką dziecko, a potem długo jeździłam metrem i tramwajami po Warszawie. Ponoć należało to do moich obowiązków służbowych. W jednym z wagonów zostawiłam torbę z zakupami i bardzo chciałam ją odnaleźć. Kolejne podróże metrem po wieloperonowych stacjach. A kiedy wyszłam na powierzchnię był maj i leżał śnieg. Postawni mężczyzni nawoływali do wstępowania do sekty. Spotykałam ludzi z przeszłości. Udawałam, że mi nie zależy i nigdy nie zależało. Biurowce wyrosły w dziwnych miejscach i lśniły szkłem i niedostępnością. Ulice się zwęziły. Przed zrujnowanymi kamienicami płonęły ogniska ze starych mebli.
W rzeczywistości spędziłam dwa dni na wsi, opalając się i grając w badmintona. Piecze mnie skóra i bolą mięśnie. Pomagałam piec placki, jadłam ciasta, piłam wino. Świat na zewnątrz przestał na moment istnieć. Sukcesy i porażki ostatnich tygodni przybladły. Powinności i obowiązki przestały napierać. Na moment. Na tak cenny, krótki moment.