Koniec lipca – praca pamięci. Czytam obecnie „Pomiędzy czasem a miejscem” Magdaleny Saryusz-Wolskiej. Fascynuje mnie ta książka. Ciągle coś zaznaczam, wynotowuję. Zakreślam adresy bibliograficzne kolejnych pozycji.
Koniec lipca – tuż przed podróżą do Gdańska, miejsca które dla mnie wręcz paruje tą tematyką. Koniec lipca to także przeddzień rocznicy powstania warszawskiego i odwieczne związane z tym dyskusje.
Myślę o tych różnych „miejscach pamięci” w znanych mi miastach i miejscowościach. Samotnym pomniku upamiętniającym wymordowanie zamieszkałej przez Ukraińców wsi. Domie Terroru w Budapeszcie. Bramie gdańskiej stoczni. Berlińskiej stacji metra Nordbahnhof. Ale najwięcj po ostatniej lekturze myślę o opuszczonym cokole w fosie warszawskiej Cytadeli. Wygląda, jakby zdjęto z niego pomnik i przestano kłaść wieńce, kompletnie zapominając o tym miejscu. Upamiętniał on w czasach PRL-u trzech komunistów, których w 1925 skazano na śmierć za atak na funkcjonariusza policji. Kniewski, Hibner i Rutkowski – takie nosili nazwiska. Na cokole nie stały jednak ich odlane w brązie sylwetki. Był tam tylko spiżowy wieniec i wyryte nazwiska. Usunięto je po 1989 roku, ale cokół pozostał. Symbolizuje dla mnie właśnie pracę pamięci. Jeszcze mieszkańcy pamiętają, kogo tu czczono. Ja to wiem (bo nie mam własnych wspomnień z tym związanych). Ale co będzie oznaczał dla młodych ludzi ten cokół stojący obok ich huśtawek, stołu pingpongowego i dającego wiele frajdy stoku saneczkarskiego? Zapamiętają go jako ciekawostkę, aberrację? Coś groźnego czy coś zabawnego? Będzie stanowił dla nich tajemnicę czy źródło anegdotek? A może w ogóle nie będą go zauważać? Może właściwie ludzie już go nie zauważają. Ja zawsze go zauważam i zawsze się wtedy zastanawiam nad pamięcią i historią, oficjalną historiografią i indywidualnymi wspomnieniami. Nad ludźmi, którzy przez wieki przewijali się w tym miejscu – od zakonników z Joli Bord, po żołnierzy i skazańców, dygnitarzy i spacerowiczów. Taką mam w sobie pamiętliwość.