Odbyłam dziś wycieczkę do centralnego centrum miasta stołecznego Warszawy, by spotkać się z przyjaciółką i zrobić zakupy w rossmanie. Nie byłam w centralnym centrum parę ładnych tygodni, w ogóle coraz rzadziej bywam, bo nie mam w wakacje hiszpańskiego, z przyjaciółką jakoś częściej spotykam się na Żoliborzu lub Ochocie (łączy nas tramwaj 15 oraz autobus 157), innych celów nie mam, czasem ten rossman, ale wkrótce, już naprawdę niedługo, otwarcie na Pl. Wilsona, wtedy to już w ogóle prawie nie będzie po co opuszczać Żoliborza. Centralne centrum to okolice ul. Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, może też rzadziej tam jeżdżę, bo latem staram się jeździć rowerem, a te właśnie ulice nie mają ścieżek i miejscami wyłożone są kostką, po przejażdżce po której wibrują dłonie, nieprzyjemnie. Te ulice pełne są też ludzi, zwłaszcza latem, i dzisiaj też były pełne ludzi i właśnie fakt związany z tymi ludźmi przykuł dziś moją uwagę i skłonił do głębokiej refleksji. Otóż, podczas mojego dłuższego spaceru dziś wieczorem na trasie Wrzenie Świata – Chmielna – Pl. Powstańców Warszawy – Królewska – Pl. Bankowy – Andersa aż do wieżowca Intraco, spaceru dłuższego niż planowałam, bo dopiero pod wieżowcem Intraco na stacji Veturilo znalazły się jakieś rowery i resztę drogi do domu mogłam przebyć nie na piechotę, mijałam grupki ludzi. Ku mojemu zdziwieniu większość z nich mówiła w języku innym niż polski. Angielski, niemiecki, jakiś skandynawski, włoski, ba, nawet coś jakby serbsko-chorwacki! Poczułam się jak w jakiejś metropolii, w prawdziwym europejskim mieście! A kiedy resztki zmierzchu opadały po mej lewej, gdy przejeżdżałam rowerem przez wiadukt przy Dworcu Gdańskim, podczas gdy po mojej prawej rozświetlony stadion grzmiał równym skandowaniem Po-lo-nia, Po-lo-nia, poczułam się jak w jakimś Berlinie czy innej Barcelonie. Obco i na miejscu zarazem. W dzieciństwie wieczorny przejazd przez rozświetlone duże miasto był dla mnie źródłem zadziwiającej rozkoszy, którą daremnie staram się powtórzyć, w takim rozświetlonym mieście mieszkając na co dzień. Cały czas wydaje mi się, że to tylko namiastka miasta, niespełniona obietnica, nadmuchany erzac, i nadal tęsknię za rozświetlonym wieczornym miastem, w którym mogłabym mieszkać i przeżywać od czasu do czasu te dreszcze rozkoszy, przejeżdżając przez nie bodajże rowerem. Dziś było boleśnie blisko. Pozostał smutek i rozogniona tęsknota.
Read Full Post »