Wykorzystuję do maksimum czas, którego mi brakuje. Wieczory spędzam na tłumaczeniu, potem umawiam się na przykład na 23 w barze na dole, wypijam kieliszek wódki i dwa małe piwa, rozmawiając z ostatnimi na tej barowej warcie. Budzę się zawsze przed budzikiem, wstaję i otwieram okno, bo ostatnie dni były ciepłe i muszę regularnie wentylować mój pokój.
Dzisiaj pierwszy wywiad do mojej książki. Pomysł pojawił się już parę miesięcy temu, przeżuwałam go w głowie, wreszcie zaczęłam o nim mówić. I nagle moja słoweńska koleżanka powiedziała, że chce napisać artykuł o tym, co skłania Basków do uczenia się baskijskiego w szkołach takie jak nasza. W drodze nad morze spisujemy pytania na tylnym siedzeniu samochodu, następnego dnia w czasie przerwy kawowej rozmawiamy z Pedrem. Wyszło super. Ledwie 7 minut nagrania, a tyle informacji i myśli. Kontynuujemy w trakcie obiadu, już off the record, ale wiele rzeczy zaczyna mi się rozjaśniać.
Kolejna wycieczka nad morze, piękne krajobrazy, miasteczko wciśnięte w skałę. Odsunęłam się z moim piwem od szumu grupy, usiadłam twarzą do portu i czułam się jakbym całe życie nie robiła nic innego: patrzyła na ciemność nieba idealnie zespoloną z ciemnością morza, spokojna i zespolona z krajobrazem. „Podoba ci się tu?”, pyta kolega. „Bardzo – odpowiadam – ale już od dawna wiedziałam, że to najpiękniejszy kraj świata”. Gdy wchodzę na falochron i patrzę na kłębiące się w dole ciemne fale, nie czuję ani grama strachu, nie przechodzi mnie żaden dreszcz. W nocy to wrażenie odbija się we śnie, w którym stwierdzam, że nie boję się wysokości.