Ostatnie poranki charakteryzują się zakręcaniem kaloryferów oraz powolnym opadaniem liści za oknem. A potem następują dni pełne wzlotów i upadków. Więcej wzlotów. Mam w sobie dużo fizycznej energii, której nie mogę w żaden sposób przekuć w działania intelektualne. Nigdy nie nauczyłam się biegać, więc chodzę. Szybko, stawiam długie, mocne kroki. Wczoraj wyszłam wieczorem ze spotkania i zanim dotarłam do domu, obeszłam pół dzielnicy. Tylko chodząc, mogę słuchać muzyki i tylko w marszu jasno mi się myśli. Płody mego umysłu materializują się – taki to jest rok i taka jesień – ale mają też strony, których nie przewidziałam. Żyją własnym życiem i nagle przestaję być główną bohaterką własnej opowieści, jestem tylko narratorką, która usilnie stara się być wszechwiedząca.
W ostatnich dniach zaskakująco dużo rozmów o emigracji. I to nie jest powyborczy gniew, to narastające zniechęcenie i coraz bardziej powszechna świadomość, że istnieją lepsze, cieplejsze kraje. Do niedawna wydawało mi się, że ja nie mogę wyjechać na stałe, bo jestem odpowiedzialna za moich rodziców, którzy z czasem będą mnie coraz bardziej potrzebować. Taki syndrom pierworodnej córki, najstarszej z rodzeństwa, od dziecka odpowiedzialnej za wszystko i wszystkich, skupionej, zorganizowanej, przewidującej, często ganionej za cudze wybryki, rzadko chwalonej. Kilka tygodni temu schodziłam z ciężką walizką po schodach do metra. Obok mnie dwóch policjantów. Ich patrolowy krok był równy mojemu. Szliśmy ramię w ramię, gdy nagle policjant idący bliżej mnie wyciągnął rękę, powiedział „poniosę” i wziął ode mnie walizkę. Byłam tak zaskoczona, że nie zaoponowałam, a zawsze oponuję, gdy ktoś mi oferuje pomoc przy dźwiganiu moich ciężarów. Gdy na dole postawił walizkę, a ja ładnie podziękowałam, obdarzając go najpiękniejszym z moich uśmiechów, pomyślałam, że to było w sumie dobre i że może pora czasem odpuścić. Na zabawach integracyjnych w zeszłą niedzielę nie umiałam jednak rzucić się jak kłoda na wyciągnięte ręce grupy. Odpuszczanie nie jest wcale takie łatwe, chociaż z zaskoczeniem zauważam, że nie przejmuję się już wieloma rzeczami, które jeszcze niedawno mocno mnie obchodziły. Po prostu pewne klapki się nagle pozamykały, a inne pootwierały. Jeszcze nie bardzo wiem, co z tym wszystkim zrobić.