Plaża nad Wannsee (wstęp 5,5 euro) jak kurort z czasów Reichu. Sama nie wiem, którego. Dawno nie chodziłam po tak mulistym dnie, przez chwilę żałowałam nawet, że nie mam moich butów do pływania.
Mnóstwo przejażdżek U-bahnem i S-bahnem, liczne trasy, zaskakujące przesiadki. Wagoniki z Bramą Brandenburską na oknach. W środku cały przekrój berlińskiego społeczeństwa – od tańczącego transwestyty o długich rudych włosach, po rosyjskich pijaczków, amerykańskich ekspatów, blond dziewczęta z rowerami, ciemnych chłopców z seksownymi brodami do ogorzałych emerytek z wózeczkami na kółkach pełnymi zakupów.
Dzień pierwszy: oswajanie miasta, spacer po Unter der Linden, selfie pod Bramą, zamieszkałyśmy w dzielnicy tureckiej i poczułam nagły atak obcości.
Dzień drugi: moderna, Gropius, berliński Żoliborz w różnych odsłonach, króliki na trawnikach między blokami, spacer przez lotnisko Tempelhof, tam także obowiązkowa currywurst, oddychanie miastem i to odwieczne szukanie własnego miejsca do życia, jak to w miastach, które nie są twoje, a w sumie mogłyby być.
Dzień trzeci: mur, holenderski przewodnik po podziemnych trasach, stacje widma, schrony przeciwbombowe, ucieczki w tunelach, zapamiętałam, że ikoniczny żołnierz NRD skaczący przez zasieki na stronę zachodnią do końca życia cierpiał na depresję i manię prześladowczą (Stasi mnie ściga).
Dzień czwarty: Ogród Botaniczny i plaża, upał i niemożność zaspokojenia pragnienia, zachód słońca nad rozlewiskami Haweli, myślę, że pora przenieść się do pierwszego świata.
Dzień piąty: znowu klasyka: Potsdamer Platz, Checkpoint Charlie, okolice dworca Zoo, zdjęcie pod Bundestagiem, Zum Deutschen Volke, zdjęcie pod pomnikiem Holokaustu, gdzie ochrona nie pozwala wchodzić na kamienne bloki (ale usiąść można).
I mimo tych wszystkich knajpek i najbardziej egzotycznych kuchni jakoś tak w porównaniu z Krajem Basków biednie i sztampowo. Widziałam wegetariański kebab. Nie wchodziłam.
Wiesz, to nie do końca tak.
Wciąż obserwuję bezradność wizytujących to miasto. Większość nie potrafi się w nim zanurzyć, nie rozumie topografii wierząc, że coś się dzieje tam gdzie nic się nie dzieje bo przecież nie może. Chociaż według przewodnika powinno.
Większość zmierza do nieistniejącego centrum i opuszcza miasto nie zauważywszy nawet, że żadnego centrum (w sensie city center) nie ma.
Berlin składa się z (zupełnie niedostępnych dla turystów) warstwic. Jest miastem podwórek, ukrytych pasaży, trzecich i czwartych oficyn schowanych przed wzrokiem ciekawskich. Miastem ukrytych w podwórkach fabrycznych budynków przerobionych na bógwieco
Potrzebowałem ponad rok aby dotrzeć do pierwszej ukrytej warstwy, a pod nią było jeszcze tyle innych. Okazało się, że jest to miasto schowane.
To dziwne, ale uświadomiłem sobie, że w przypadku Paryża było to o wiele łatwiejsze. Po kliku tygodniach miałem wrażenie, że „wiem jak tam jest”. Potrafiłem sobie wyobrazić siebie tam na stałe. W Berlinie trwało to o wiele, wiele dłużej.
A tak nawiasem: mogłaś dać znak, że tutaj przyjeżdżasz i dać sobie (ewentualnie) coś pokazać.
To moja trzecia wizyta w Berlinie i za każdym razem wydaje mi się, że odwiedzam inne miasto. Zawsze też nakłada się na to nastrój, pogoda, towarzystwo. Masz rację, Berlin nie daje się tak łatwo poznać. Mam tylko przypadkowy kolaż wrażeń i widoków. I nigdy nie poznawałam go z kimś, kto tam mieszka, więc następnym razem (a będzie tych następnych razem pewnie wiele, bo coś mnie tam regularnie przyciąga) z pewnością się odezwę, dziękuję.
dobrze