Skończyłam intensywny okres pracy, zaczęłam intensywny okres czytania. Miałam też gdzieś pojechać, ale jakoś mi się nie chce. Po kilku słonecznych dniach nad baskijskim wybrzeżem zapanowała nadmorska mgła, po hiszpańsku bruma, co brzmi tak podobnie do słowa bruja, czyli wiedźma. Mocne, wibrujące rrr, które tak trudno mi wymawiać.
Przez Bilbao przetaczają się procesje w kapturach Ku-Klux-Klanu. Resztki potęgi katolicyzmu, która panowała na Półwyspie. Niby zawsze jakoś byłam tego półświadoma, ale stykanie się z ludźmi, którzy pamiętają czasy, gdy kobieta nie mogła założyć konta bankowego bez zgody męża czy ojca, gdy nie było rozwodów, a urzędnicy do podejrzanych imion dopisywali „Maria”, żeby brzmiało godnie, daje sporo do myślenia. Co innego obskurancki katolicyzm w polskich wsiach i miasteczkach, co innego taki sam obskurancki katolicyzm podparty prawem i autorytetem wszechmocnego państwa. Kościół katolicki, jak każda organizacja uważająca swojego przywódcę za osobę z założenia nieomylną, jest totalitarny z założenia i nie ustąpi pola sam z siebie. A ludzie krzyczą, że grozi nam zaprowadzenie islamskiego szariatu, phi.
Tymczasem moja budapeszteńska alma mater walczy z kolejnym „miękkim” totalitarystą. Na ulice wychodzą tysiące ludzi. Pamiętam demonstracje sprzed 10 lat, widziałam wtedy Viktora Orbana przemawiającego na wiecach, dziś to przeciwko niemu przemawiają, być może na tych samych placach i w tych samych parkach. Tak oto toczy się ta historia, na naszych oczach się toczy. Nigdy do końca nie przewidzimy, gdzie będą punkty zapalne. ETA się rozbroiła w zeszłą sobotę, ochroniarze lokalnych polityków będą teraz pilnować kobiet-ofiar przemocy domowej, a służby tropić dżihadystów. A w osiemdziesiątą rocznicę bombardowania Gerniki pójdziemy wołać, że chcemy przyjąć wojennych uchodźców. Mamy internet i smartfony, a plakaty drukujemy w w kolorze, ale właściwie tak niewiele się zmieniło na tym świecie.
Wzruszyła mnie próba zrobienia czegoś z tą nieszczęsną mieściną o nazwie Guernica. Faktycznie, jak to odmieniać (a w polskim jest przecież imperatyw odmieniania imion własnych). Kto co Guernca, kogo czego, hm,
Wiele lat temu odwiedził mnie w Krakowie znajomy z Francji. Szliśmy sobie Floriańską, a transparenty ogromne zapowiadały festival muzyki Mozarta.
Bardzo chciał wiedzieć, czy ta Mozarta była jakoś z Mozartem spokrewniona, czy jest to jedynie przypadkowe podobieństwo nazwisk.
Ach, nie ma w tym mojej inwencji. Nazwa baskijska to Gernika, w takim właśnie zapisie. Nie wygląda już tak obco jak Guernica (kogo czego – Guerniki, jakoś fatalnie), chociaż brzmi tak samo. Baskijski jest przyjazny pod tym względem, bo deklinuje go się także przez dodawanie końcówek – a więc pojadę Gernikara i wrócę Gernikatik, a cały dzień będę Gernikan, gdzie pewnie spotkam mnóstwo Gernikakoak ;)
Przypadek Mozarta (Mozarty) przypomina mi, jak mocno jesteśmy osadzeni w paradygmatach naszego języka (i tych, które najczęściej znamy) i jak trudno poza nie wyjść. Moi hiszpańskojęzyczni uczniowie z wielkim trudem pozbywają się zgłoski „e” przed „sp” czy „st” (cecha hiszpańskiego), więc angielskie słowa wymawiają np. „e-sport”, „e-station”, „e-still”. I dziwią się, że tak nie można. Ale cóż, die Grenzen meiner Sprache bedeuten die Grenzen meiner Welt. A poszerzanie świata czasami jest bolesne (i przypadkiem tworzy się przy tym nowe byty, choćby Mozartę).
Człowiek całe życie sobie coś przypomina. Wiesz, zupełnie, zupełnie zapomniałem o wszelkich baskijskich aspektach – a przecież wiedziałem. Wiedziałem.
Pamięć potrafi płatać podłe figle. Bierze się to chyba (w tym konkretnym przypadku) z tego, że z nazwą miałem w ostatnich kilkunastu latach do czynienia wyłącznie w wersji kastylijsko-międynarodowej. A to za pośrednictwem tej inicjatywy: http://www.kids-guernica.org, z którą mi z rozmaitych powodów ” po drodze” od lat.
W polskiej wersji Wikipedii (zauważyłem właśnie) obok miejscowości Guernica i Gernika pojawia się jeszcze nieznana poza tym chyba nigdzie hybryda: Guernika.
A wracając do Wittgensteina to akurat z tym zdaniem Canetti bardzo, ale to bardzo, się nie zgadzał. O ile pamiętam dał wyraz swemu oburzeniu w którymś z wywiadów przeprowadzonych z nim po ukazaniu się „Ocalonego języka”.
Czemu i trudno się dziwić skoro upatrywał swojej ojczyzny w przestrzeni „pomiędzy językami”. Wielojęzyczność była, jak sam twierdził, fundamentem jego tożsamości.
Ale to już chyba zupełnie inna historia.
Już naprawione!
Obraz Picassa nosi tytuł kastylijski „Guernica”. Mam pocztówkową reprodukcję z hasłem: „Guernica” Gernikara (chodzi o inicjatywę przeniesienia obrazu z Madrytu do Muzeum w Gernice) – ładna mieszanka, w której wittgensteinowskie granice się nieco przesuwają. Bo ja właśnie, pewnie nieortodoksyjnie, odczytuję ten cytat właśnie w ten sposób: wielojęzyczność to szersze granice języka, więc szersze granice poznania. A więc raczej cannetizm…
Ciekawa inicjatywa z dzieciakami. Pośledzę.
Dziękuję.
Pośledzić się opłaca, cała masa wspaniałych ludzi dobrej woli współpracuje w ramach tego (nie tylko) edukacyjnego projektu. Zresztą nie tylko wspaniałych bo ja też się starałem pomagać tu i ówdzie, ostatnim razem we Wrocławiu gdzie „Children of Guernica” miały pomalować w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. Ale nie wyszło, bo zdrowe siły postarały się dać odpór niebezpiecznym pomysłom i indoktrynacji małych polskich patriotów..
Czasem tak bywa.