Przejścia graniczne zostały zastąpione przez bramki autostrad. To, że jesteśmy już we Francji rozpoznajemy po napisach. Iparralde, francuski Kraj Basków, miejsce schronienia dla członków ETA, szerokie plaże Atlantyku. Sobotnia noc w Bajonnie, gdzie spotykamy się z naszą młodą francuską koleżanką, która w maju chodziła z nami na zajęcia z baskijskiego. Zabiera nas do euskaldunskich knajp, gdzie pijemy martini i wódkę Sobieski, za którą płacimy jak za zboże.
Wcześniej zjedliśmy obiad w Biarritz. Na skalistym wybrzeżu z pięknymi widokami wyciągnęliśmy przygotowane jedzenie z naszej turystycznej lodówki i rozkoszowaliśmy się słońcem, sobotą, towarzystwem. Trójka przyjaciół, dwoje kochanków, każde z nas z innego kraju, z innym usposobieniem, a tyle mamy ze sobą wspólnego. Potem narodziłam się na nowo. Krótka kąpiel w oceanie, krótka walka z falami, którym się w końcu dałam rzucić na skały. Zdarłam opuszki palców, kurczowo się ich czepiając, nabyłam parę siniaków i zadrapań, ale wyszłam o własnych siłach i gdy otarłam krew i podziękowałam chłopakom, którzy pospieszyli mi na ratunek, stwierdziłam, że minęła mi depresja, z którą walczyłam w ostatnich dniach. Ta przygoda była trafną metaforą tego, co mnie spotyka. Nie ma sensu tracić sił na walkę z okolicznościami zewnętrznymi. One są jak fale – nieokiełznane, nieuporządkowane, pchają i ciągną, gdzie chcą. Można je jednak wykorzystać, poddać się biegowi wydarzeń, by osiągnąć swój cel.
W niedzielę była piękna plaża i pięć godzin terapeutycznych rozmów. Wróciliśmy, by stawić czoła problemom. Wróciliśmy spokojni, zadowoleni i każde z nas zajęło się porządkowaniem własnych spraw. Już nie trzymam się kurczowo swoich rozczarowań, lęków i wątpliwości, czekam spokojnie na ciąg dalszy tej baskijskiej przygody. Jest piękna, dobra i bardzo ważna.
Skomentuj