Piątkowy ranek. Niebo zasnute chmurami, kilkanaście chwil przed wiosennym deszczem. O godzinie 10 rozbrzmiewają syreny. Na Żoliborzu nie są zbyt głośne. Strażacy po sąsiedzku potrafią jednak solidniej wyć przy innych okazjach. Kiedy milkną syreny, słychać jeszcze dzwony z marymonckiego kościoła. Stoję sobie w kuchennym oknie, mam maseczkę na twarzy – może to nie licuje z powagą chwili – i myślę sobie, że te dzwony wyznaczają pewien milowy krok.
A potem Ryjek pisze jeszcze sms-a z drogi do pracy: „Żydzi tak jak Wyklęci dostali chorągiewki na autobusach”. Przypominam sobie, jak jeszcze kilka lat temu czczenie rocznicy powstania w getcie było sprawą raczej niszową. Chodziłam pod pomnik zwykle koło południa albo później, już po Kuroniu i Edelmanie, zostawiałam żonkile. Nie wiem, kiedy zaczęłam i dlaczego to robiłam. Może wiązało się to z wrodzoną przekorą i chęcią robienia rzeczy trudnych i mało popularnych. Może pociągała mnie ta panująca przy pomniku obcość i pewna lekko napięta cisza, która przed laty wywarła takie wrażenie na Willym Brandcie. Płomień po pomnikiem wzmagał czasami upał wiosennego dnia, a na ławkach wokół skweru opalały się starsze kobiety, nieruchome i jakby nieczułe na wspomnienie o tamtej tragedii. Wydawało mi się wtedy, że to ważne, że ja pamiętam, że było powstanie w getcie, i że wraz z tyloma innymi – samotnymi lub podchodzącymi grupkami – upamiętniam to wydarzenie na swój cichy, samotny sposób.
Dzisiaj, kiedy wyją syreny, biją dzwony, otwierają muzeum i wręczają medale, czuję, że wszystko się zmieniło. Minęło 70 lat i powstanie w getcie warszawskim przechodzi powoli ze sfery pamięci komunikatywnej ku sferze pamięci kulturowej, jakby to ujął Jan Assmann. Pamięć zostaje usystematyzowana i wzmocniona środkami oficjalnymi – muzeum, dzwonami, chorągiewkami na autobusach, specjalnymi dodatkami do gazet. Staje się częścią dyskursu najbardziej mainstreamowego i oficjalnego. W ten sposób powstanie w getcie dołącza do innych wydarzeń, które konstytuują pamięć zbiorową Polaków. Jego czczenie nie jest już kwestią społeczności żydowskiej oraz tych, którym bliska jest wizja Polski wielu narodów – z różnych powodów zresztą. Staje się kwestią całego kraju. Syreny zawyły w wielu innych miastach. Arcybiskup warszawski nakazał dziś i w niedzielę modlić się za powstańców. Czy to wreszcie decydujący krok w kierunku połączeniu historii Żydów polskich z historią Polski jako całością?
Ale to uoficjalnienie pamięci nie zwalnia mnie z mojego prywatnego rytuału. Dlatego czekam aż wszystkie uroczystości się zakończą i też pójdę pod pomnik – zobaczyć, jak płomień radzi sobie w tym wiosennym deszczu i czy dużo ludzi przyszło do nowego muzeum.
„Arcybiskup warszawski nakazał dziś i w niedzielę modlić się za powstańców.” Hm… To znaczy o co konkretnie się modlić? W intencji żyjących czy umarłych? Za zbawienie czy za nawrócenie? A za nas samych, żyjących, nie nakazał się modlić, żeby wybłagać łaskę miłości bliźniego do braci Żydów (tak a propos wyników ostatnich badań wśród młodzieży warszawskiej na temat sąsiedztwa Żydów)? Modlić się, żeby ta rocznica była przeżywana świadomie i ze współczuciem, a nie z nakazu urzędowego lub aktualnego trendu?
Sorry, wiem, że adresuję te pytania pod zły adres. Twój osobisty rytuał jest wzruszający i budujący. Ale zastanawiam się na tym, jaki jest ten świeżo zinstytucjonalizowany i kiedy będziemy oglądać profanacje pomników przez następnymi rocznicami. Chciałabym, żeby nigdy, ale jakoś nie mam aż tyle wiary… Pewnie powinnam się o nią modlić.
Alu, co do modlitwy chodziło mi o tę informację:
>>Ponadto podczas mszy świętych w piątek 19 kwietnia i w niedzielę 21 kwietnia księża mają do modlitwy wiernych dołączyć intencję: „Módlmy się za ofiary powstania w getcie warszawskim, którego siedemdziesiątą rocznicę właśnie obchodzimy, aby ich bohaterstwo i cierpienie nie poszły na marne, lecz przyniosły dobre owoce trwałego pojednania między ludźmi, narodami i religiami” – czytamy w rozporządzeniu kardynała Nycza.<<
[http://wyborcza.pl/1,91446,13741606,W_70__rocznice_powstania_w_getcie_w_stolicy_zabrzmia.html#ixzz2QzhdwMpU]
Wydaje mi się, że samo wypowiedzenie tej intencji jest już dla polskiego Kościoła przełomowe.
Ja też zastanawiam się, jaki będzie ten świeżo zinstytucjonalizowany rytuał. Uważam, że przejście ku tej instytucjonalizacji jest nieuniknione, ale oczywiście nie we wszystkich aspektach dobre. Widzę w tej instytucjonalizacji szansę włączenie powstania – i historii polskich Żydów – do głównego nurtu nauczanej historii i, być może, do polskiej pamięci zbiorowej.
Ale już mogę wskazać na złe, w moim odczuciu, strony tej instytucjonalizacji. Wieczorna "wymiana światełek" z Muzeum Powstania Warszawskiego była strasznie głupim i kiczowatym pomysłem. Ale stanowi zapewne krok ku włączeniu powstania w getcie w narrację o historii cierpiącego miasta. Jest to zarazem słuszne (bo dlaczego żydowski zryw miałby być pomijany?), ale też frapujące, bo nie ciągnie za sobą włączenia historii przedwojennej ludności żydowskiej w historię przedwojennej Warszawy. Ale to może jeszcze nadejdzie. Poza tym tym symbolicznym gestem (medialnym) tak jakby warszawscy powstańcy z sierpnia uprawomocniają ofiarę powstańców z getta – trochę to paternalistyczne.
Kiedy poszłam pod pomnik właśnie składano sprzęt nagłaśniający, robiąc mnóstwo hałasu i rwetesu, którego w tym miejscu nigdy nie było (nie licząc szczekania wyprowadzanych na skwerek psów). W ten sposób wydarzenia wokół rocznicy przytłoczyły zadumę. Mam wrażenie, że całe to fetowanie sprawia, że zapominamy o cierpieniu getta. Możemy je przeżywać już tylko według programu obchodów i zgodnie z tonem okolicznościowych materiałów prasowych. Samo muzeum przytłoczyło pomnik. Jak dla mnie dość boleśnie wtargnęło w przestrzeń, która lepiej oddziaływała taka, jaka była – pusta, zielona, otoczona powojennymi blokami, pełna codzienności. To we mnie zawsze wzbudzało najwięcej emocji – ten kontrast między osiedlowym skwerem a pomnikiem i jego odniesieniem.
Ale oczywiście, powtarzam, muzeum i koncerty są nieuniknione, bo powstanie w getcie wchodzi w dziedzinę pamięci kulturowej. Przejmuje ona niektóre elementy wcześniej pamięci komunikacyjnej – np. żonkil łączy się z Edelmanem, przekształca je w swoje narzędzia. Staram się uchwycić ten moment, zapamiętać go [sic!(:] dla siebie, może też trochę przeanalizować.
Chętnie porozmawiam dalej. Twoje wypowiedzi są zwykle dla mnie inspirujące i pozwalają doprecyzować moje myśli:)
I jeszcze link, bo w poprzednim komentarzu się zepsuł.
http://wyborcza.pl/1,91446,13741606,W_70__rocznice_powstania_w_getcie_w_stolicy_zabrzmia.html
A ja dziękuję za to co piszesz (choć szkoda, że rzadko) i za to jak piszesz. Dużo się dowiaduję (dzięki za linki!) i także mogę sporo przemyśleć dzięki tej rozmowie.
Na czym polega “wymiana światełek” w Muzeum Powstania Warszawskiego?
A propos Muzeum. Byłam tam pierwszy i jedyny raz w 2005 roku, a więc pewnie dużo się tam zmieniło. Byłam pod wrażeniem formy, ale po wyjściu miałam w głowie jedną myśl: Hilter podzielił Warszawę na stronę aryjską i żydowską i tak już zostało. Jedno z najmocniejszych wspomnień z Muzeum to Marek Edelman jako gadająca głowa w skrzyneczce z ekranem. Żeby usłyszeć co ma do powiedzenia, trzeba było podejść do ściany i podnieść słuchawkę. Słuchawka była tylko jedna. Ludzie więc przechodzili i patrzyli na żywo rozprawiającego Edelmana w skrzynaczce – nieme kino – i szli dalej. Dla mnie to był obrazek symbliczny. W 2005 roku Edelman był jeszcze “pamięcią komunikacyjną”, dziś już tylko “kulturową”. Dziś nieme opowiadanie w skrzyneczce na ścianie ma już nawet walor artystyczny (wybacz ironię).
Spodziewam się, że Kosciół katolicki w Polsce będzie się coraz częściej wypowiadał tak humanistycznie na temat powstania w gettcie właśnie dlatego, że to już w zasadzie “pamięć kulturowa”, a więc można mieć swój udział w jej kształtowaniu.
Kard. Nycz miał powiedział: módlmy się “aby ich bohaterstwo i cierpienie nie poszły na marne, lecz przyniosły dobre owoce trwałego pojednania między ludźmi, narodami i religiami”. Ja nadal nie rozumiem co to znaczy. Po prostu nie rozumiem treści tego zdania. Rozumiem, że jego sensem jest chęć uczynienia miłego gestu honorującego powstańców, ale nie rozumiem, co tak właściwie Kardynał powiedział.
Ale to oczywiście nie pierwszy raz kiedy nie rozumiem, co biskupi mają na myśli, jak np. wypowiedź bpa Polaka, że Kościół nie jest jedną z instytucji charytatywnych… Zawsze mi się wydawało, że „charytatywny” pochodzi od słowa caritas, więc skoro Kościół nie jest instytucją charytatywną, to nie nadążam za zmianami w Kościele…
Kościół katolicki jest pojemny ideowo i poglądowo i dlatego trwa tysiące lat, co wszyscy wiemy. Dawniej z nadzieją przyjmowałam takie deklaracje jak Kard. Nycza, takie gesty pojednawcze, które pokazywały Kościół z jakim chciałabym się identyfikować. Dzisiaj nie mogę zapomnieć o tym, że taka nauka Kard. Nycza stoi obok świadomego przyzwolenia hierarchii w Polsce na antysemickie w swojej wymowie artykuły w Naszym Dzienniku lub na dystrybucję publikacji antysemickich w księgarni w kościele św. Krzyża, naprzeciwko UW (art. Wyborczej + nieudana interwencja z 2004 roku).
Wiesz, o co ja się będę modlić? Żeby Kościół polski uczcił przyszłe rocznice powstania w gettcie czynem, a nie gestem. Żeby np. ogłosił procesy beatyfikacje polskich zakonnic, które pomagały Żydom. A może nawet żeby rozpoczął proces beatyfikacyjny Ireny Sandler. Dla wielu ona już jest błogosławiona i dla wielu nawet święta. Może dać do jakiegoś kościoła na głośne intencje? :)
Sporo wątków (cudownie!), więc po kolei:
Edelman w skrzyneczce: Dla mnie dużym minusem współczesnych muzeów jest właśnie całe to multimedialne oprzyrządowanie. Nie mam cierpliwości, by to wszystko oglądać, słuchać, czekać na początek, stać w kolejce do słuchawek etc., więc ciągle mam wrażenie, że coś mi umyka, frustruję się i przez to może raczej nieczęsto bywam.
Kościół:Ja myślę o tej intencji jako o przełomie, bo przecież jeszcze nie tak dawno temu żaden biskup nie ośmieliłby się czegoś takiego nakazać. No może Życiński, ale jego i tak nie słuchano. Oczywiście to „trwałe pojednanie między religiami” to tylko taki niewiele znaczący sam w sobie wytrych słowny. Chociaż nie wiem, czy jeśli się nie wczytać hermeneutycznie w te zdania, to nie wychodzi przypadkiem, że Nycz przeprasza za grzechy chrześcijaństwa wobec Żydów (do pojednania można nawoływać raczej tego, który atakuje niż tego, który jest w defensywie). Oczywiście kardynał tego akurat nie ma na myśli i jego proboszczom też to raczej się nie nasunie.
Jasne, że czyny byłby lepsze i pomysł na św. Irenę Sendlerową jest świetny. Mam przeczucie jednak, że mówimy to o Kościele, który traci rządy dusz w tym kraju i boryka się z zupełnie innymi problemami, które zaprzątają jego uwagę. Nie ma co oczekiwać tych czynów w kwestii stosunków z Żydami, z odniesieniem do holocaustu. To nie zostało przepracowane w Kościele, ale jest nadal przepracowywane w kulturze – co uważam, że fakt daleko bardziej ważny. Dopiero Kościół, który uporządkuje swoje sprawy, będzie Kościołem, który będzie mógł naprawdę stawić czoła temu niewygodnemu dziedzictwu. Nieprędko to raczej nastąpi. A do tego czasu trwać będą właśnie próby wpływania na tworzącą się „pamięć kulturową”. Tutaj pełna zgoda.
Światełko: szczegóły tutaj ;)
http://www.1944.pl/o_muzeum/news/swietlny_hold_dla_powstancow_warszawskiego_getta
Zwracam uwagę, że martyrologia kwitnie. Warszawa, według autorów tego wydarzenia, zyskuje na znaczeniu jako miasto nie tylko jednego powstania – hekatomby, ale dwóch. Napawanie się cudzą śmiercią jest dla mnie zawsze niesmaczne, ale w przypadku Zagłady i powstania w getcie szczególnie kretyńskie. Ale to może jest ta prosta druga ku inkorporacji zrywu żydowskiego w historię Polski.
PS. Jeśli masz możliwość przeczytać w dzisiejszej Gazecie Wyborczej wywiad z Beatą Chomątowską (tej od „stacji Muranów”) to bardzo polecam (czytałam w papierze, więc tym razem nie służę niestety linkiem).
Kasia, dzięki że mi zwróciłaś uwagę na ten kontekst “sekularyzacyjny” tego apelu kard. Nycza. Nie widziałam tego. To ma sens. Łatwiej jednak powiedzieć coś życzliwego wobec zmarłych Żydów niż coś sensownego w sprawie celibatu księży lub innych ważniejszych nawet spraw…
Tak to jest z tymi muzeami, w których celem jest tworzenie doświadczenia, a nie dostarczania kompendium wiedzy. Z tego co słyszałam tak wygląda współczesny podział na muzea. Myślę tylko, że o ile generalnie dzieli się muzea na typ starszy, klasyczny, “europejski” muzeum jako świątynię i na nowoczesny, muzeum jako miejsce spotkania, dialogu i doświadczenia, to Muzeum Powstania Warszawskiego wciela te dwa typy. Nie jestem biegła w tych kwestiach i znam je tylko z drugiej ręki mojej koleżanki, która się w tym specjalizuje. Wiesz, wydaje mi się, że MPW to z jednej strony takie najważniejsze źrodło wiedzy na ten temat (te masowe wycieczki, w tym szkolne) i oczywiście “muzeum-świątynia narodowa”, a z drugiej strony przykład obecności Edelmana pokazuje, jak indywidualne konstruowanie własnego doświadczenia przez zwiedzającego ulega manipulacji przez organizację „intrastrukury” tego muzealnego doświadczenia – pewne głosy można nawet nie tyle wyciszyć, co wyłączyć z mainstreamu, choć zaznaczyć ich obecność. Bardzo wygodny sposób marginalizacji, bowiem nikt się nie może przyczepić, że jakiegoś aspektu czy postaci brak, a z drugiej strony nie ma przekazu, jest nieme kino, obrazek.
Papierowej Wyborczej będę szukać po rodzinie i znajomych… ;)
O muzeach też kiedyś coś napiszę, może po wizycie w MHŻP:)
Nie byłam świadoma, że istnieje ten podział na muzea-świątynie i muzea-miejsca doświadczeń. W MPW byłam lata temu, jakoś niespieszno mi powtórzyć wizytę, ale choćby ostatnie odwiedziłam berlińskie Muzeum NRD, zrobione właśnie jako muzeum-doświadczenie i świetnie się w nim bawiłam, zdobywając przy okazji mnóstwo informacji. A kiedy wyszłam, zastanawiałam się, jakie jest jego przesłanie, jaki obraz NRD się wyłania z tej ekspozycji (na szczęście niezbyt dużej). I nie wiem. Zostało mi na pamiątkę zdjęcie w trabancie, może to jest właśnie kwintesencja „doświadczania NRD”? Tego samego dnia odwiedziłam po raz kolejny Topograhie des Terrors”, która jest klasyczną wystawą zdjęć z informacyjnymi podpisami, zorganizowaną na sposób akademicki. Tutaj wnioski nasuwają się same, przesłanie jest oczywiste. Ale czy zwykli, nieuczeni odbiorcy tej wystawy potrafią się po niej poruszać bez przewodnika – nie sądzę.
Być może plusem MWP jest to, że łączy zabawę (czasami trochę po bandzie) z prowadzeniem przez wiedzę o powstaniu? Z dobrym przewodnikiem ten Edelman może nie zostanie tak bardzo zmarginalizowany…
Dla mnie też museum studies to nowość i uczę się tego niejako towarzystkim rykoszetem. ;) Jeśli chcesz to „zaczerpnę u źródła” i podeślę Ci jakieś wskazówki bibliograficzne do tego. Tak jeszcze a propos tego muzealnego tematu: ten podział na te dwa typy muzeów: „świątynie” i „fora” podobno wynika przede wszystkim ze sposobów finansowania wystaw i samych muzeów. „Świątynie” finansuje się z budżetów wielkich instytucji, w „forach” powstają projekty z zasady czasowe, „grass-rootowe” i które służą jakiejś konkretnej grupie odbiorców.
Napisz coś więcej o tym muzeum NRD. Ja byłam zdaje się w muzeum komunizmu czy jak się to nazywa w Pradze, ale szczerze mówiąc niewiele pamiętam. Robiłam zdjęcia tego, jak w tym muzeum pokazywane są kobiety, z przyczyn wiadomych. ;) Widziałaś to muzeum komunizmu w Budapeszcie?
To pewnie czytałaś? Ciekawe są komentarze pod artykułem…
http://www.nytimes.com/2013/04/19/opinion/the-jewish-hero-history-forgot.html?pagewanted=1&_r=2&ref=europe&
Tak, proszę podeślij (może via faceboook) wskazówki biblio – chętnie poszperam więcej.
W Budapeszcie byłam w Muzeum Terroru, które bardzo silnie chce zrównać epizod faszystowski z dekadami komunizmu. Jedną z tendencji manipulacyjnych jest pokazanie, że ci sami ludzie byli funkcjonariuszami instytucji faszystowskich i potem państwa komunistycznego. To bardzo gładko zdejmuje problem odpowiedzialności, spychając go na jakichś onych – przede wszystkim odpowiedzialności za holocaust, mam wrażenie.
Wiem jeszcze, że jest w Budapeszcie park komunistycznych pomników, ale tam nie dotarłam.
Muzeum NRD jest muzeum prywatnym. Wystawa nie jest duża i koncentruje się chyba bardziej na aspektach codzienności enerdowskiej. Tak – muszę napisać o tym notkę, próbowałam zawrzeć parę myśli w komentarzu, ale się za bardzo rozpisałam, tak się nie da. Postaram się może w weekend majowy:)
I dzięki za linka, nie czytałam dotąd.
Nie mogę obiecać, że zaraz, ale za kilka dni na pewno. :)
„To bardzo gładko zdejmuje problem odpowiedzialności, spychając go na jakichś onych – przede wszystkim odpowiedzialności za holocaust, mam wrażenie.” Właśnie, takie ujęcie zawsze zręczne i pod ręką…
A propos tematów żydowskich to jeszcze pogaworzę. ;)
Jaka jest w Polsce recepcja książki Gunnara S. Paulssona „Ukryte miasto”? Kilka lat temu dostała tutaj nagrodę. Ciekawa jestem, czy została zauważona.
P.S. I nowe ciekawe linki… (może już widziałaś?)
http://www.tabletmag.com/scroll/129829/tablet-warsaw-edition
http://www.tabletmag.com/tag/tablet-in-warsaw
„Utajone miasto” Paulssona wyszło już jakiś czas temu – nie przypominam sobie jakiegoś szerszego odzewu, dyskusji etc. Ale być może w tym czasie zajmowałam się po prostu czymś innym:)
Dzięki za nowe linki: w sam raz do porannej kawy…