W humanistycznym czasopiśmie młodych doktorów i doktorantów pod każdym przemądrzałym artykułem zamieszczono rozbuchany biogram. Taka maniera chwalenia się każdym drugorzędnym stypendium, każdym artykułem zamieszczonym w internecie, ukończonymi kierunkami, szkołami letnimi, udziałem w konferencjach. Wreszcie różnego rodzaju afiliacjami. Festiwal rozpanoszonych eg (egów?). Czy byłoby to mniej bolesne, gdyby biogram Zygmunta Baumana nie okazał się dwa razy mniejszy od każdego innego? Widocznie nie poproszono go o samodzielne napisanie, a redakcja ograniczyła się do nazwania problematyki, którą się zajmuje i wymienienia listy jego najważniejszych książek. Ani słowa o katedrach i instytutach. Nic o 1968 roku. Cicho o nagrodach i stypendiach. Właściwie to nawet nie napisano, że jest socjologiem. Zresztą, znając zdrowy krytycyzm profesora, pewnie zdrowo się uśmiał, przeglądając swój autorski egzemplarz. Ja jestem jednak uczulona na soki pochodzące z onanizmu intelektualnego i przyznaję, nie przeczytałam żadnego artykułu do końca. Nawet rozmowy z Baumanem.
Wiem już, dopiero po latach odkryłam, dlaczego nie mogę robić nauki. Bo nie umiem należeć. Bo nie umiem zabłyszczeć, a kiedy nawet przypadkiem mi to wyjdzie, nie potrafię tego blasku zatrzymać. Nie miałam nigdy należnego wiernopoddańczego stosunku do wielkich słów na „-cja” czy „-izm”. Szybko się zapalam i szybko gasnę, gdy tylko pojawi się inny interesujący problem. Ponadto jestem leniwa, mam braki i były takie miesiące w mojej karierze studenckiej, gdy skupiałam się na wędrówkach po mieście, zamiast na siedzeniu w bibliotece. Nie mogąc nadążyć za żadnym akademickim emploi, stworzyłam sobie własne, czerpiąc ze wszystkich po trochu. I sama się w nim zagubiłam. Od dziecka kocham książki – myślałam, że to wystarczy. Nie opanowałam trudnej sztuki pisania biogramów.
„soki pochodzące z onanizmu intelektualnego” – pięknie powiedziane ;)
:) bo jest w tym jakaś soczystość i obleśność zarazem…
Ingrid,
Naprawdę myślisz, że „egowie” nie są leniwi, nie mają braków i nie włóczyli/ą się miesiącami po mieście…?
Jeśli Cię to pocieszy, to taki typ „rozbuchańca” w coponiektórych kontekstach zatraca zdolność środowiskowej mimikry: pozostaje maniera i – często pełne politowania – pochylenie się ze zrozumieniem nad różnicą kulturową. ;)
A zresztą wiesz, oni się chwalą, bo nie ma ich kto – obiektywnie – pochwalić, nie dlatego, że są głupi i leniwi, bo pewnie nie są, ale dlatego, że żaden organ chwalenia nie ma wystarczająco obiektywnego autorytetu. Jeśli już ma jakiś, to zawsze go można podważyć…
A biogramy „egów” w wiki widywałaś? Ostatnio znalazłam jeden młodej podwójnej doktorki, zresztą obiektywnie utytułowanej, w której jest nawet informacja o związku małżeńskim – z kim, gdzie i kiedy. To zapewne też osiągnięcie życiowe warte upamiętnienia w encyklopedii…
Ale wiesz, takie zagrywki są wszędzie – w drugiej, trzeciej, czwartej lidze. Globalnie. Ostatnio widziałam bio gościa, w którym najwięcej miejsca zajmowało wymienianie alumnów miejsc, w których się udzielał. A! I do tego dodana informacja, że w Mensie, i że alumni Mensy najmądrzejsi na świecie. Go figure…
Ciepło,
Sorry Ingrid, że znowu, ale tak się składa i wybacz, że wstawiam tu link, jakbym robiła autoreklamę (tylko komu?)… sądzę, że warto ten wypis z lektur. I mam prośbę: powiesz mi, który to jest „-izm”? ;)
http://blogali.wordpress.com/2010/06/26/atawistyczny-akt-posiascia-jego-zony-czyli-zawalenie-sie-polskiego-dworu/
Ingrid,
Myślałam, że mi dobierzesz coś spomiędzy: „debi”, „idio” lub „krety” ;) Ok, żart, tak źle chyba nie jest. ;))) Ale blisko, zbyt blisko (jak za pieniądze podatników – bo można być głupim i leniwym za własną kasę)…
Piszesz: „większość potrzebujących nie pójdzie do tego w zwykłej flanelowej koszuli, choćby miał wyjątkowe możliwości, tylko do tego wymalowanego, wytatuowanego z wężęm na szyi, czyż nie?” Właśnie chyba jednak nie… Niewielu takich we flanelowych koszulach w Polsce, choć się zdarzali (a i owszem), bo nie było w polskiej nauce (ani w kulturze też) lat 60-tych. Tu sami we flaneli, bo do tych na podwójnej podeszwie z obcasem jakoś obciach chodzić. ;)
Ciepło,
Alu, flanelowe koszule to metafora. można podstawić pod to cokolwiek:) chodzi o to, że naszpikowanie artykułów i wystąpień mądrze brzmiącymi słowami (czy biogramów napuszeniem) robi po prostu niezły PR. a PR zastepuje rzetelność naukową.
W Instytucie Historycznym „flanelowe koszule” było obiegowym określeniem studentów zafascynowanych historią wojskowości – to tak na marginesie:)
Wiesz, to, że flanelowe koszule to metafora, to chyba załapałam. Ale rzeczywiście masz rację – można wstawić pod cokolwiek i cokolwiek będzie pasować. Siła mimikry.
Ciepło,