Pamiętam z wczesnej podstawówki – koniec lat 80. – że tak jak październik był miesiącem oszczędzania, kwiecień był miesiącem pamięci narodowej. Wtedy nie było jasne, dlaczego. Dzisiaj już jest. To trochę tak, jakby los się wypełnił.
Moja przyjaciółka porównała sposób mówienia o polityce w okresie tej żałoby do Pierwszej Rzeczpospolitej z wieków XVII i XVIII. W jakimś stopniu jest to trafne porównanie. Mam przed oczami obraz „Konstytucja 3 maja” Matejki, gdzie w rozochoconej ciżbie ludzkiej jeden król Poniatowski ma zagubiony wyraz twarzy. Jeszcze niedawno powszechnie nielubiany i wyśmiewany, teraz jest niesiony na rękach. Analogia do stosunku Polaków do zmarłego prezydenta nasuwa się sama. „Wiwat Konstytucja, wiwat wszystkie stany” – czyż nie słyszeliśmy ostatnio hurraoptymistycznego wezwania do ogólnonarodowego zjednoczenia? Czyż nie daliśmy na dawną modłę pierwszych miejsc podczas wszelkich żałobnych uroczystości biskupom? Nawet czyn Rejtana został symbolicznie powtórzony w daremnych głosach sprzeciwu wobec pochówku pary prezydenckiej na Wawelu. A nad wszystkim leży cień potężnej Rosji, jeszcze przyjaznej, ale kto ją tam wie. Na prawicowych blogach kwitnie teoria spiskowa i wyglądanie finis patriae.
Inna myśl: Czy gdyby Gabriel Narutowicz zginął w czasach telewizji informacyjnej, może nie zostałby tak boleśnie zapomniany?
Ingrid,
To ciekawe porównanie z końcem XVIII-go wieku… Zaskoczyło mnie. Ale wierzę, że tak się kojarzy.
Król nielubiany, ale został królem właśnie ze względu na łaskawość Rosji. Król-marionetka, kiedy wreszcie się zbuntował stracił koronę, a kraj – państwowość. Tu prezydent jednak marionetką nie był, raczej trząsł swoją partią i Rzeczpospolitą. To kojarzy się raczej z polityką rodem z Dwudziestolecia, z pytaniem o program partyjny BBWR: „bicie kurw i złodziei”… Poniatowski chciał być monarchą konstytucyjnym, w prawie widział dobro Rzeczpospolitej. Tu – tak, w prawie i sprawiedliwości, w jedynie słusznej wersji… Czy nikomu się nie kojarzy z Marszałkiem Piłsudskim i przewrotem majowym? Czy te skojarzenia dopiero mają przyjść po następnych wyborach prezydenckich?
Alu, czy napewno prezydent nie był marionetką w rękach swojego brata?
Nie chodziło mi o całkowitą analogię Poniatowskiego i Kaczyńskiego, tylko o kilka obrazów. Natchnęła mnie moja przyjaciółka, twierdząc, że gdyby do pokatastrofowych dyskusji internetowych dodać trochę archaicznego języka, byłyby to tak samo prowadzone debaty – skoncentrowane wokół podobnych stronnictw – jak w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Ale oczywiście całkowita analogia jest nieuprawniona, także w stosunku do dwudziestolecia. Historia się nie powtarza, ale pewne mity i tropy polityczne ciągle wracają.
Istnienie i popularność PiS wpisuję raczej w ogólnoeuropejską tendencję populistyczną niż w schematy dwudziestolecia, ale te skojarzenia są cenne dla zrozumienie dzisiejszej mitologii politycznej. Duch dwudziestolecia – piłsudczykowszczyzny i dmowszczyzny, narodowego napuszenia i mesjaznizmu – nawet się wzmacnia, zamiast ustepować z czasem. Kaczyński był porównywany do Piłsudskiego i myslę, że nie bez kozery spoczął w jego krypcie…
Wiesz, nie wiem *jak to było naprawdę* ;), ale ostatnio kilka razy słyszałam, że to Lech był mózgiem, a Jarosław – działaniem. Zresztą to teraz bez znaczenia.
Zainspirowałaś mnie podwójnie. Napiszę coś u siebie, na komentarz chyba byłoby za dużo. :) I też jestem ciekawa, co u tym myślisz.
Te analogie są ciekawe.
[…] Ingrid napisała o paralelach, które się nasuwają pomiędzy językiem polityki w czasie żałoby po Lechu Kaczyńskim a Rzeczpospolitą XVII-go i XVIII-go wieku. Jestem pewna, że wiele osób tak je widzi. Dla mnie takie paralele były… szokiem. Przyznaję. Ale coś jest na rzeczy. Oksana Zabużko też widziała podobne paralele, w kontekście w sumie podobnym – w momencie zjednoczenia narodowego, narodowej solidarności, demonstracji narodowej tożsamości. Zabużko widziała twarze kozaków na ulicach. Widziała zachowania siczowe w sferze publicznej. Wszystko w pozytywnym sensie. Nawet Sarmacja, nawet Rzeczpospolita Obojga Narodów, która tak niewdzięcznie potraktowała kozaczyznę, nawet ona w tamtym momencie, w oczach Zabużko, stała się bohaterem pozytywnym. Więcej – przedmiotem dumy, tradycji, elementem politycznej tożsamości. I to jest zdumiewające i fascynujące zarazem. Daniel Beauvois oniemiałby pewnie z wrażenia. […]
nie przesadzałbym z tym zapomnieniem Narutowicza. nawet pomimo tego, że jako prezydent nie miał szansy nic zrobić to był jednak postacią dużo tragiczniejszą. a za kolejne 90 lat prawdopodobnie będziemy mieli już kilkudziesięciu prezydentów i aktualny nie będzie się niczym wyróżniał. po prostu na razie niektórym współczucie się myli z miłością. po obu stronach.
nie byłabym tak optymistycznie nastawiona co do tego, że Kaczyński nie będzie się niczym wyróżniał w poczcie prezydentów – to zależy od tego, jak politycznie potoczą się teraz losy kraju, a także od siły pisowskiej polityki historycznej. śladów zamachu na Sikorskiego szuka się do dziś, może za 50 lat znajdzie się opcja, podpierająca się mitem „Katynia nr 2”.
A poza tym ilu prezydentów spoczywa w grobach królewskich?
moim zdaniem nie ma znaczenia tu polityka historyczna. Kaczyński po prostu niczym się nie wyróżnił. nie da się za długo żyć przeszłością i to tak ubogą w fakty.
Sikorski to inna rzecz, inny kawałek naszej historii, dużo dramatyczniejszy i z nim utożsamiany.
2 lata niespełna wystarczyło, żeby zdecydowana większość miała dość IV Rzeczypospolitej, a też dmuchano ją jak balonik.
mało kto pamięta jacy tam w ogóle królowie spoczywają. czasem ktoś pamięta o wieszczach i to nie wszystkich albo o Piłsudzkim. roli w historii nie zdobywa się miejscem pochówku.