Każdego ranka budzą mnie odgłosy świata zewnętrznego. Od ekipy układającej chodnik z kostki bauma po jednej stronie mieszkania, przez ekipę wycinającą suche gałęzie po drugiej stronie mieszkania po hardkorową polewaczkę uliczną robiącą sobie kryterium uliczne pod moim oknem przed piatą rano. A w ciągu dnia najróżniejsze emocje, własne i otoczenia. Ciągle coś się dzieje, plany na kolejne dni zmieniam jak przysłowiowe rękawiczki i do tej pory nie dotarłam na upragnioną jogę…
Nadal jest ciepło, letnio, słonecznie. Przypominam sobie minione wrześnie z 10-stopniową temperaturą, huraganami i deszczami. Wrześnie z okresu tuż-przed-grzewczego, gdy marzłam pod kołdrą i kocami, wypatrując z niepokojem, co przyniesie kolejna jesień. Wyrosłam z tego wypatrywania. Z wielu rzeczy wyrosłam. Ale nadal nie noszę wysokich obcasów…
Lubię chłody jesienne, zamglenia i deszcze, męczy mnie lato jesienią;
kocham brązy i złocienie jesieni, już się powoli zaczynają – pięknie będzie;)